poniedziałek, 30 stycznia 2012

„Tsunami i Kamakura”


Japońskie Migawki Aleksandra Czastkiewicza 
„Tsunami i Kamakura”



Jedenastego marca 2011 roku Japonię nawiedziło trzęsienie ziemi o rzadko spotykanej sile dziewięciu stopni w skali Richtera.
Napięty łuk japońskich wysp zdaje się zagrażać oceanowi ale to właśnie ocean olbrzymią ścianą morskich fal szeroką na sto kilometrów przyniósł Japonii śmierć i zniszczenie.Ten fenomen natury nosi nazwę tsunami a fale morskie w tym przypadku wysokie od piętnastu do dwudziestu siedmiu metrów wdarły się w głąb lądu rozlewając się na przestrzeni sześciuset kilometrów zmiatając pociągi, samochody, domy, okręty a wszystko to niesione wodą stało się cmentarzem unicestwienia.

Ale mniejsza o dobra materialne rozsypane jak dziecinne zabawki na całej przestrzeni wodnego uderzenia. Chodzi o spokojnie żyjących do tej pory mieszkańców – tych którzy nie zdążyli dobiec lub dojechać do miejsc bezpiecznych. Chodzi o tysiące dzieci które będąc w szkołach utopieni czarną wodą lub zaduszeni szlamem nie powiedzą już nigdy i nikomu dzień dobry. Ofiary ludzkie są ogromne.Znaleziono 14950 ciał a około 15000 osób uznano za zaginionych. Chlebem codziennym Japończyków są trzęsienia ziemi których ilość w ciągu roku przekracza dwa tysiące. Jednak co dwadzieścia pięć – pięćdziesiąt lat ich siła niszczy i zabija.Wspomnę tylko te z 1896 roku /dwadzieścia siedem tysiący ofiar/ 1923 roku /sto tysiący/ 1949 roku /4000 tysiące/ 1965 roku /15000 tysięcy/ i to o którym piszę wyżej.

Osiemdziesiąt procent terytorium Japoni to łańcuchy górskie a na sto sześćdziesiat wulkanów piećdziesiąt cztary są aktywne.Kraj ten nie ma surowców naturalnych a znakomicie rozwinięty przemysł zmusza do importu.Więc Japonia importuje wszystko – nawet ryż.Energia elektryczna to elektrownie atomowe.Jedna z nich to Fukuszima gdzie znajduje się pięć reaktorów atomowych zbudowanych na brzegu oceanu chronionych wysokim na dziesięć metrów murem który okazał się nieprzydatny.Wysoka na siedemnaście metrów fala wdarła się i uszkodziła układy chłodzenia reaktorów co doprowadziło do wybuchu i rozwalenia osłon dachowych trzech z nich i w konsekwencji uwolnienie śmiertelnych promieni radioaktywnych.Rząd i koncern Tepco w którego gestii leży eksploatacja elektrowni natychmiast ewakuowały wszystkich żyjących tworząc trzy strefy o promieniu dwudziestu – trzydziestu i pięćdziesięciu kilometrów. Tsunami i tragedia sprawiły iż ogółem około dwieście tysięcy Japończyków zostało przewiezionych w miejsca bezpieczne i między innymi umieszczonych w szkołach gdzie na osobę przypadało nie więcej jak jak jeden-dwa merty kwadratowe.Koszt zniszczeń i strat przekracza dwieście miliardów euro nie licząc podobnej sumy która trzeba przeznaczyć na rekonstrukcję infrastruktury i odszkodowania.Przypomniał mi się wybuch w Czerobylu i dwieście tysięcy rosyjskich ofiar spowodowanych błędami i niedbalstwem człowieka. Fukuszima to siła i potęga natury trudna do przewidzenia. Podziwiać tylko trzeba spokój i opanowanie mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca których ktoś nazwał fatalistami aktywnymi.

Jestem przekonany – powoli wszystko się ułoży a po czasie śmierci nastąpi czas odrodzenia. Japonia totalnie zniszczona drugą wojną światową stała się ekonomicznym mocarstwem dzisiejszego świata dzięki dyscyplinie i pracy jej mieszkańców – ale to już inna histora.

Po tragedii w Fukushimie europejczycy ogarnięci paniką masowo opusczali Tokyo mimo dwustu kilometrów oddalenia i inne miasta udając się do swoich krajów lub daleko na południe.Mocno wiekowi rodzice mojej żony mieszkają w Kamakurze oddalonej czterdzieści kilometrów od stolicy. Widząc zatroskaną twarz Marii podjąłem decyzję wyjazdu.Kamakura to miejsce zamieszkania elity świata intelektualnego i artystycznego. Otoczona górami pokrytymi różnego rodzaju drzewami otwiera się na Ocean Spokojny zatoką Sagami.Nie wszyscy wiedzą iż przez prawie sto pięćdziesiąt lat /od 1185 do 1332 roku/miasto to było stolicą Japonii. Otóż Yoritomo Minamoto mając dosyć zniewiściałego cesarskiego dworu w Kyoto przeniósł się do Kamakury gdzie miał zresztą swoje ziemskie dobra. Przeprowadził cały szerg reform administracyjnych i agrarnych.Stworzył silną władzę centralną opatrą na wojsku i ogłosił się Szogunem.Był to pierwszy Szogun w historii Japonii.Cesarz pozostał w Kyoto ale nie miał żadnego wpływu na rządzenie krajem i tak już zostało na całe wieki.A tymczasem Kamakura piękniała wspaniałymi ogrodami i dzisiątkami świątyń Shinto i Buddy.Do dzisiaj można oglądać odlany z brązu w 1252 roku olbrzymi posąg Amida-Buddy przedstawiający Buddę – miłosiernego opiekuna ludzkości który śpieszy z pomocą każdemu kto wywołuje jego imię.To tu powstały pierwsze świątynie rygorystycznej sekty buddyjskiej zen które rozprzestniczyły się na cały kraj.Znane nam słowo kamikaze oznacza boski wiatr.To właśnie w okresie Kamakury kiedy Mongołowie po opanowaniu Chin w 1274 i 1281 roku potężmą flotą usiłowali podbić Japonię ale zostali zniszczeni tajfunem i tsunami….

Tak więc trzy tygodnie po trzęsieniu ziemi jestem w tym mieście w Kraju Kwitnącej Wiśni i mam szczęście podziwiać góry i aleje pełne wiśniowych drzew pokrytych czerwonymi bądź różowymi płatkami kwiatów.Każdego roku początek kwietnia to wielkie święto Japończyków zwane Sakura.Każdy ma obowiązek usiąść pod okwieconymi drzewami jeść i pić piwo lub sake i cieszyć się chwilą która trwa krótko – jak życie.Po siedmiu – ośmiu dniach płatki kwiatów porywane wiatrem lub zmęczone krótkim życiem opadają na ziemię i czar odchodzi do następnego roku.Kupiłem parę książek do nauki języka japońskiego i mimo moich starań – nic mi do głowy nie wchodzi.Codziennie rano jestem w kawiarni Moon.Siadam przy malutkim stoliku i piję dobrą kawę lub jem lody w kolorze i samku macha – zielonej herbaty.Zamiast uczyć się japońskiego patrzę na setki turystów których każdego dnia jest pełno – na piękne i brzydkie panie których kolorowe kimona zachwycają oczy – rozbawione dzieciaki – młodzież szkolną i starców którzy śpieszą się powoli.Nagle mój fotel począł się ruszać.To w prawo – to w lewo.Czułem się jak w kołysce –ale to nie kołyska to tylko ziemia dotknięta trzęsieniem.Obecni w kawiarni Japończycy obserwowali mnie uważnie ale ja spokojnie strzepnąłem popiół z papierosa do popielniczki i dopiłem ostatni łyk mojej kawy.Byłem już przyzwyczajony – bo wcześniej już cztery razy podczas nocnego snu byłem sympatycznie kołysany ruszającą się ziemią. Zamykam otwartą książkę.Jest piękny dzień.Wychodzę kierując się w stronę oceanu prowadzony niebiesko-intensywnym kolorem nieba i dochodzę do szerokiej piaszczystej plaży.I oto doznaję zdumienia bo widzę oddaloną o sto czterdzieści kilometrów świętą górę Japonii Fuji-san czyli znaną w Europie Fudżiyamę.

Jama to po japońsku góra – san to pan i żaden Japończyk nie używa słowa – góra – tylko Pan Fuji.Ośnieżony szczyt świętej góry która mierzy 3776 metrów zdumiewa jasnym pięknem.Może kiedyś odbędę tam pielgrzymkę ? . I tak minęły trzy tygodnie mojego pobytu w Japonii.Wyjechałem napromieniowany.Napromieniowany smutkiem tragicznych marcowych wydarzeń i napromieniowany nadzieją na lepsze i bezpieczniejsze jutro ludzi tego świata.

Paryż, dnia 3 maja 2011

Aleksander Cząstkiewicz

_________________________________________________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz